Kolejny „mecz o wszystko” został zmarnowany przez naszą reprezentację w piłce nożnej. Nie potrafiliśmy sobie poradzić z osłabioną i słabo grającą reprezentacją Czarnogóry. Nie wykorzystaliśmy, jak się później okazało, doskonałej szansy na nawiązanie walki o awans do mistrzostw świata.
Mecz rozpoczął się od szalonych ataków naszych reprezentantów, niestety jednak, jak to w piłce bywa, los okazał się przewrotny i po błędzie w obronie to nasi reprezentanci stracili pierwsi gola. W 12 minucie Artura Boruca pokonał Dejan Demjanović. Kilka minut później stał się cud nad Wisłą, Robert Lewandowski strzelił gola z akcji, którą notabene sam sobie wypracował, przechwytując piłkę od czarnogórskich obrońców. Był to jego pierwszy gol z akcji od 15 miesięcy, od meczu na inaugurację EURO 2012 z Grecją.
Polacy próbowali, dzielnie walczyli z niezwykle wymagającym dla nich przeciwnikiem, jednak nie przynosiło to efektu. W drugiej połowie to Czarnogórcy mieli więcej szans na kolejne gole, ale okazywali podobną indolencję strzelecką do naszych kadrowiczów. W ostatniej minucie meczu emocje jednak sięgnęły zenitu, bo po dośrodkowaniu Lewandowskiego w pole karne Szukała przedłużył ją na długi słupek do Mierzejewskiego, który wprawdzie nie zdołał jej skierować do siatki, ale uczynił to nadbiegający Błaszczykowski. Cały stadion oszalał z radości, nasz kapitan wpadł w objęcia kolegów, wymarzony wydawać by się mogło koniec meczu… Niestety radość nie trwała zbyt długo, sędzia liniowy podniósł chorągiewkę, a główny odgwizdał spalonego. Brutalnie zostały stłumione marzenia kibiców i piłkarzy, ale jak pokazały powtórki (co widać na załączonym obrazku), Mierzejewski był rzeczywiście na spalonym. Cóż, sędzia tym razem nie pomylił się na korzyść gospodarzy (pomylił się za to na niekorzyść w sytuacji, gdy Sobota był faulowany w polu karnym) i mecz zakończył się remisem, który chyba usatysfakcjonował gości.
Remis ten, o zgrozo, nie odebrał nam jeszcze szans na awans do mistrzostw. Nasza grupa jest tak słaba (albo: wyrównana, jak kto woli), że mamy nieograniczoną liczbę szans i meczów „o wszystko”. Wynik spotkania w Kijowie, gdzie Ukraina zremisowała bezbramkowo z Anglią, otworzył nam ponownie drogę na mundial. Wystarczy „tylko” wygrać trzy kolejne mecze i na pewno wówczas wyjdziemy z grupy, a przy korzystnych wynikach pozostałych meczy, możemy ją nawet wygrać. Jest to dla mnie szokujące, że przy takiej ilości straconych punktów i wygranych jedynie z San Marino i Mołdawią, wciąż mamy szanse na awans z pierwszego miejsca. Oczywiście nie sądzę, że z tej szansy skorzystamy, choć piłka bywa przewrotna, a forma naszych rywali bardzo chwiejna. Może akurat wyjdzie nam genialny mecz (raz na dwa lata taki się zdarza) i zdobędziemy 3pkt z Ukrainą, wówczas sprawa awansu będzie otwarta. Trzeba też wygrać we wtorek z San Marino, tam chyba damy radę.