Tylko jeden medal zdobyli polscy sportowcy startujący na Zimowych Igrzyskach Olimpijskich w Pekinie, to najgorszy występ od igrzysk w Nagano w 1998 roku, kiedy to dorobek medalowy wyniósł zero. Jedyny medal zdobył, ku zdumieniu wszystkich, Dawid Kubacki.
Polacy nigdy nie byli potęgą w sportach zimowych, jedynie igrzyska w Vancouver i Soczi obfitowały w wiele medali, gdy mieliśmy w składzie wielkie gwiazdy w swojej szczytowej formie: Justynę Kowalczyk, Adama Małysza i Kamila Stocha. Do tego pojawiały się niespodzianki, jak choćby złoto Zbigniewa Bródki. Tym razem nic takiego nie miało miejsca, spośród 57 olimpijczyków, tylko jeden stanął na podium. Choć trzeba przyznać, że były też występy bardzo udane, czwarte i piąte miejsce panczenisty Piotra Michalskiego w sprincie na 500 i 1000 metrów, czy ósme miejsce Maryny Gąsienicy-Daniel w slalomie gigancie. Kamil Stoch również otarł się o medal na dużej skoczni, co w obliczu jego nieudanych tegorocznych startów w Pucharze Świata było znakomitym wynikiem. W klasyfikacji medalowej liczą się jednak medale, a nie przyzwoite miejsca tuż za podium. Polska zajęła w niej ostatnie 27 miejsce, ex aequo z Łotwą i Estonią. Niektórzy zapewne powiedzą, że to i tak dobrze, bo wiele państw nie zdobyło żadnego medalu, ale będzie to wówczas bardzo minimalistyczne podejście. Tak duży kraj jak Polska powinien wyznaczać sobie nieco bardziej ambitne cele. Wystarczy spojrzeć na dorobek maleńkiej Słowenii czy Holandii, żeby uzmysłowić sobie jaką skalą możliwości moglibyśmy dysponować, gdyby poprawić organizację dyscyplin zimowych w naszym kraju. Niestety są one zaniedbane od wielu lat, nie ma odpowiednich obiektów sportowych, systemu szkolenia, upowszechniania ich w społeczeństwie. Sporty zimowe nie są w naszym kraju tak popularne, jak choćby u naszych sąsiadów. Popularnością cieszą się głównie skoki narciarskie, a więc dyscyplina, którą można oglądać w telewizji, a nie czynnie uprawiać. Dopóki się to nie zmieni, dopóty nasze występy na zimowych igrzyskach nie będą zachwycające.