Międzynarodowe Stowarzyszenie Federacji Lekkoatletycznych (IAAF) postanowiło zmienić przepisy dotyczące startów zawodniczek z syndromem hiperandrogenizmu w biegach od 400 metrów do jednej mili. Zawodniczki te, aby wystartować w zawodach rangi IAAF, będą musiały obniżyć swój poziom testosteronu do 5 nmoli/l krwi (dotychczasowa norma była dwukrotnie większa). Oznacza to zdecydowane zmniejszenie przewagi, jaką osiągają zmaskulinizowane zawodniczki nad swoimi rywalkami.
Ucieszyć mogą się nasze biegaczki, a szczególnie Joanna Jóźwik, która na igrzyskach w Rio zajęła 5 miejsce, przegrywając z Caster Semenya, Margaret Wambui i Francine Niyonsaba, biegaczkami z syndromem hiperandrogenizmu. Historyczne wyniki wprawdzie nie będą anulowane, ale do kolejnych startów Polki będą mogły przygotowywać się z nadzieją na równe warunki i sukcesy medalowe. Według przeprowadzonych badań Caster Semenya po terapii hormonalnej osiągałaby czasy biegu na 800m gorsze o ponad 5s, a więc zbliżone do pozostałych startujących pań z czołówki światowej.
Dobrze, że zmiana przepisów w końcu nastąpiła, jednak pozostał niesmak i rozgoryczenie zawodniczek, które musiały rywalizować do tej pory w nierównych warunkach z de facto fizycznie mężczyznami. Dziwi też fakt wydzielenia tylko niektórych dystansów w biegach do kontroli. Nadmiar testosteronu pomaga przecież osiągać lepsze wyniki w wielu innych konkurencjach lekkoatletycznych. Oby IAAF poszła za ciosem i pokazała, że zależy jej na czystej grze i promowaniu uczciwej rywalizacji, a nie genetycznych patologii.