Po 43 latach polski zespół ponownie zdobył Puchar Europy siatkarzy. Dokonała tego drużyna ZAKSA Kędzierzyn-Koźle, która w wielkim finale pokonała Itas Trentino 3:1 (25:22, 25:22, 20:25, 28:26). Polacy przerwali tym samym dominację klubów rosyjskich i włoskich, które triumfowały w tych rozgrywkach w ostatnich dwunastu latach.
Siatkówka reprezentacyjna jest naszą chlubą, Polska jest aktualnym mistrzem świata, a tytuł ten zdobyła drugi raz z rzędu. Do tej pory jednak nasze kluby nie mogły poradzić sobie z wyzwaniem, jakim był dla nich sukces w Lidze Mistrzów. Od czasów Płomienia Milowice (1978) żaden z polskich klubów nie wygrał tych prestiżowych rozgrywek, choć okazji ku temu nie brakowało. Polskie kluby często gościły w final four. Najbliżej celu były PGE Skra Bełchatów i Asseco Resovia Rzeszów, które uległy w finałach Zenitowi Kazań. Tym razem podopieczni serbskiego trenera Nikoli Grbicia wywalczyli trofeum, pokonując nie mniej wymagającego rywala, legendarny włoski zespół z Trentino. Zresztą w drodze do finału siatkarze Zaksy pokonali również innego włoskiego giganta – Cucine Lube Civitanova (dawniej Lube Banca Marche Macerata) oraz wspomniany już Zenit Kazań. Triumf więc jest kompletny, bezdyskusyjny i nie pozostawiający złudzeń kto jest najlepszym klubem w Europie.
Zaksa osiągnęła ten wielki sukces głównie w oparciu o polskich zawodników, w tym mistrzów świata: Jakuba Kochanowskiego, Aleksandra Śliwkę i Pawła Zatorskiego. Aleksander Śliwka został do tego MVP finału Ligi Mistrzów. Poprowadził ich do wygranej znakomity niegdyś serbski siatkarz Nikola Grbic. Znów więc sukces pod wodzą zagranicznego szkoleniowca, ale z niemal w całości polskim składem. Jest w tym jakaś prawidłowość, polscy trenerzy przygotowują utalentowaną młodzież, która następnie w klubach jest szkolona przez międzynarodowej sławy trenerów. Dlaczego siatkarskich schematów nie można powtórzyć w innych dyscyplinach?