Delikatnie mówiąc, dzień świętego Walentego nie był dla Oscara Pistoriusa i jego narzeczonej Reevy Steenkamp zbytnio udany. To, co wydarzyło się w ich domu pozostaje nadal tajemnicą, możemy jednak przypuszczać, że wersja wydarzeń, którą podał Oscar nie jest prawdziwa. Kolejne ujawniane fakty wykluczają ją całkowicie, jak choćby interwencja policji tuż przed zdarzeniem, ślady pobicia na twarzy modelki, wcześniejsze częste agresywne zachowanie Pistoriusa wobec partnerki. Nie mnie jednak rozstrzygać czy Pistorius jest winny czy też nie.
Bulwersująca jest natomiast informacja, jakoby miał on nadal startować w zawodach, przy jednoczesnym udziale w procesie, czego domaga się jego adwokat. Jeśli Pistorius tak przeżywa to, co się wydarzyło, jak będzie mógł spokojnie trenować i startować? Ponoć jest bliski samobójstwa. Poza tym, kto będzie chciał go oglądać jeszcze na bieżni? Jego casus stanowił i tak spore wyzwanie dla organizatorów i innych zawodników, nie wiadomo bowiem jaką przewagę dawały mu protezy i ich kolejne modyfikacje. Pistorius był z pewnością produktem medialnym, nigdy nikt wcześniej nie biegał w protezach na równi z pełnosprawnymi. Pozostaje jednak niewiadomą, czy jego osiągnięcia były spowodowane wyłącznie treningiem, czy brał także niedozwolone środki, wszak w jego domu znaleziono sterydy, a w czasie popełniania zbrodni miał być pod ich wpływem. Wcześniej zaś jego zachowanie bywało wielokrotnie agresywne, także wobec znajomych, co może być efektem regularnego brania przez niego sterydów. Być może jesteśmy świadkami upadku kolejnego sławnego (bo nie wielkiego) sportowca, a wszystko co o nim wiedzieliśmy było tylko sprawnie wykreowanym wizerunkiem przez specjalistów od handlu odzieżą sportową.