W całym swoim życiu nie obejrzałem gorszego meczu polskiej drużyny w europejskich pucharach. A widziałem już niemało, pamiętam mecze sprzed dwudziestu lat, kiedy Legia i Widzew grały w Lidze Mistrzów. Wówczas Liga Mistrzów nie była tak rozbudowana jak obecnie, były to dość elitarne rozgrywki, w których występowali tylko mistrzowie krajów. Oba polskie kluby nie zrobiły w niej może furory, ale Legia wyszła wtedy z grupy i grała w ćwierćfinale. Przy obecnym poziomie polskiej piłki klubowej brzmi to jak jakaś legenda, opowiadana z dziada pradziada, mało wiarygodna i godna uwagi. A jednak tak było, Mistrz Polski walczył jak równy z równym z Mistrzem Anglii, czy Hiszpanii, grając do tego praktycznie polskim składem zawodników. Dzisiejszy poziom Mistrza Polski to poziom amatorów z Liechtensteinu, Gibraltaru czy San Marino, całe lata świetlne za profesjonalną piłką klubową.
Wszyscy, którzy tak pragnęli powrotu do Ligi Mistrzów, narzekali na tak długą przerwę, chyba po tym meczu już zrozumieli, dlaczego lepiej, żeby polski klub tam się nie pokazywał. Wyniki idą w świat, wszyscy śledzą te rozgrywki, w Lidze Europy można się skompromitować i niekoniecznie zostanie to zauważone, tutaj niestety nie. „Mistrz Polski na kolanach”, „Mistrz Polski dostał lanie”, „Pogrom w Warszawie” – takie zapewne będą artykuły w wielu gazetach na całym świecie. Czy takiej reklamy nam trzeba?
Najgorsze jest to, że to dopiero początek, Legię czekają znacznie trudniejsze mecze niż ten z Borussią, a właściwie jej rezerwami, bo wielu czołowych zawodników zabrakło wczoraj w Warszawie. Nie zagrali przecież Subotic, Reus, Schurrle, Kagawa, Sahin, Bender, a drużyna Borussi nie jest jeszcze w najlepszej formie, co pokazała jej ligowa porażka z Lipskiem. Gdyby gracze Borussi nie urządzili sobie gierki sparingowej, tylko atakowali w wysokim tempie przez całe 90 minut, to wynik mógłby być bez wątpienia dwucyfrowy. Piłkarze Legii wyglądali jak dzieci we mgle, notorycznie spóźnieni, ociężali, technicznie ubodzy, jakby przypadkowo zebrani w wyjściową jedenastkę. Jeśli z taką „formą” wyjdą na Santiago Bernabeu, to mogą doświadczyć prawdziwej egzekucji ze strony Ronaldo i spółki. Nie na to czekali polscy kibice przez 20 lat.
Fatalny obraz sportowy dopełniają wybryki kibiców na trybunach, które mogą się skończyć zamknięciem stadionu na kolejne mecze. Choć w tym wypadku może to będzie nagroda, a nie kara, bo karą było oglądanie tego żenującego widowiska.