Piękne chwile nastały dla polskich skoków, Kamil Stoch został bowiem mistrzem świata! Skocznia w Predazzo, jakże dla nas pamiętna, gdy Adam Małysz zdobywał na niej podwójną koronę w 2003 roku, okazała się znów szczęśliwa.
Kamil wygrał zasłużenie i bezapelacyjnie, z przewagą ponad 6 pkt. nad drugim Peterem Prevcem i Andersem Jacobsenem. Triumf ten był wielką rehabilitacją po nieco nieudanym konkursie na średniej skoczni, tym razem wszystko poszło wyśmienicie i Kamil pokazał, że przygotował odpowiednią, najwyższą formę, w najlepszym do tego momencie sezonu. Spełniły się jego i nasze marzenia, po sukcesach Małysza, mamy znów skoczka, który jest zwycięzcą i to na imprezie rangi mistrzowskiej. Co więcej oznacza to, że mamy skoczka, którego można przygotować na docelową imprezę w sezonie, a on tę imprezę może wygrać, co znakomicie rokuje przed sezonem olimpijskim.
Być może Kamil nie jest zawodnikiem seryjnie wygrywającym konkursy Pucharu Świata, ale tym sukcesem udowodnił, że i bez tego może być skoczkiem wybitnym. Po nieudanym początku sezonu i silnej fali krytyki jaka spadła na trenera Kruczka i zawodników, przyszedł dzień chwały, nagroda dla całego sztabu za pracę wykonaną przez ostatnie sezony. Pozostali nasi zawodnicy wprawdzie nie zaliczą tego konkursu do najbardziej udanych (Żyła 19 miejsce, Kubacki i Kot w trzeciej dziesiątce), jednak gdy mamy zwycięzcę, reszta jest milczeniem, pozostaje w cieniu. Oby konkurs drużynowy pokazał, że mamy również solidne zaplecze dla Kamila i potwierdził dobry kierunek w jakim rozwijają się polskie skoki narciarskie.