Polska reprezentacja w siatkówce nie obroniła tytułu, nie było zatem trzeciego z rzędu mistrzostwa świata i dołączenia do reprezentacji Włoch i Brazylii, które miały taką właśnie serię. Niestety, Polacy okazali się słabsi w wielkim finale od Włochów, prowadzonych przez Ferdinando de Giorgiego, byłego selekcjonera polskiej kadry…
De Giorgi nie odniósł z naszą kadrą żadnego sukcesu, zanotował spektakularną klęskę ze Słowenią na mistrzostwach Europy, po czym został zwolniony. Zapewne lepiej wspomina swoją pracę w polskich klubach, z którymi odniósł wiele sukcesów. Fachowcem jest z pewnością przednim, skoro z tak młodym włoskim zespołem osiągnął już szczyt, ogrywając Polaków na ich terenie, przed ich niezwykle gorąco dopingującą widownią. Włosi wyglądali w tym meczu na zespół o dwie klasy lepszy od polskiego. W obronie dokonywali cudów, podbijali niemal każdą piłkę, w ataku sprytnie obijali polski blok, serwowali z należytą precyzją i siłą. Naszym siatkarzom wyraźnie czegoś brakowało, być może przez zmęczenie poprzednimi, dramatycznymi meczami, być może z jakichś innych powodów. Nieskończone akcje, często psuta zagrywka, błędy w rozegraniu, niedokładne przyjęcie, to wszystko sprawiało, że przykro było patrzeć na ten finał. Wielka szkoda, bo mieliśmy szansę zapisać się w historii, jako trzykrotny z rzędu zdobywca złotego medalu.
Nie ma tutaj żadnej wymówki, ani pocieszenia. Drugie miejsce w Polsce nikogo nie zadowala i nie cieszy, widać to było po zgromadzonej widowni i minach naszych zawodników. W tej dyscyplinie dominujemy od lat, jesteśmy liderem światowego rankingu i byliśmy głównym faworytem imprezy, żadne drugie miejsce się dla nas nie liczy. Oby trener Grbic wyciągnął z tej porażki należyte wnioski i na następnym wielkim turnieju, czyli igrzyskach olimpijskich zdobył ten najcenniejszy medal, na który czekamy już bardzo długo.