Aż czternaście medali zdobyli na mistrzostwach Europy w Monachium polscy lekkoatleci, to najlepszy wynik polskiej kadry od 1966 roku, kiedy Biało-Czerwoni zdobyli piętnaście medali w Budapeszcie. Dwanaście krążków to zasługa żeńskiej części kadry. Polska zajęła szóste miejsce w klasyfikacji medalowej.
Pomimo braku wielu gwiazd, które albo zakończyły karierę albo, jak Anita Włodarczyk, były kontuzjowane, polska reprezentacja nadal pozostała lekkoatletyczną potęgą. Wprawdzie nie zdobyliśmy zbyt wielu złotych medali, ale ogólna ich liczba jest bardzo okazała i rodzi spory optymizm na przyszłość. W głównej mierze sukces ten to zasługa naszych lekkoatletek, które zawstydziły swoich kolegów z kadry. Jedynie Wojciech Nowicki i sztafeta sprinterów 4×100 m ratowali męski honor. Nie ma to jednak większego znaczenia, medal liczy się tak samo, czy to zdobyty przez panie, czy przez panów. Ważne, że medale są i to w dużej liczbie, okraszone często rekordami Polski i życiowymi. Wiele z medali to niespodzianki, jak np. złoto Aleksandry Lisowskiej w maratonie, srebro Ewy Różańskiej w rzucie młotem, brąz Anny Wielgosz w biegu na 800 m, czy złoto Pii Skrzeszowskiej w biegu na 100 m przez płotki. Są to nowe, obiecujące twarze, które przez wiele następnych lat mogą walczyć o medale na najważniejszych lekkoatletycznych imprezach.
Inni zawodnicy potwierdzili swoją klasę. Katarzyna Zdziebło wywalczyła kolejne srebro w chodzie na 20 km, Natalia Kaczmarek i Anna Kiełbasińska zdobyły srebro i brąz w biegu indywidualnym na 400 m i kolejne medale w sztafetach, Adrianna Sułek potwierdziła, że należy do najlepszych wieloboistek na świecie, a Sofia Ennaoui do czołówki w biegach średniodystansowych. Zawiedli jedynie nasi tyczkarze, którzy znów nie zdołali awansować do finału. Być może potrzebują jakichś zmian w treningu, aby powrócić na dawną medalową ścieżkę.