Polscy skoczkowie w pełni zrehabilitowali się za nieudane konkursy mistrzostw świata na dużej skoczni i zdobyli dwa pierwsze miejsca na skoczni normalnej. Jednak gdyby napisać tylko o wyniku, to tak jakby nic nie napisać. Konkurs był kuriozalny, warunki wypaczyły rywalizację, wielu zawodników może czuć się pokrzywdzonymi.
Kubacki, który świetnie prezentował się na tej skoczni podczas sesji treningowych miał pecha podczas pierwszej serii i trafił na niekorzystne warunki pogodowe. Wydawać by się mogło, że to już po zawodach, 27 miejsce po pierwszym skoku nie dawało nadziei na cokolwiek. Stoch wylądował na miejscu 18 i wszyscy mieli nietęgie miny. Kiedy w drugiej serii Kubacki poszybował na 104,5 m i objął prowadzenie, wyglądało na to, że przesunie się do drugiej dziesiątki. Pokazał to, co potrafi, w normalnych warunkach pogodowych i tyle będzie miał satysfakcji. To, co wydarzyło się później chyba mu się nawet nie śniło. Wszyscy kolejni skoczkowie lądowali za nim, łącznie z ostatnim, liderem PŚ Ryoyu Kobayashim. Warunki zmieniły się diametralnie, zaczął padać gęsty śnieg, tory najazdowe z każdym skokiem stawały się wolniejsze i wolniejsze, skoczkowie skakali coraz krócej. Dla organizatorów to kompromitacja, dla nas, jeden z największych i najbardziej spektakularnych sukcesów w historii polskiego sportu. Nigdy żaden skoczek nie wygrał tak prestiżowych zawodów, atakując z tak odległego miejsca. Takie historie budują obraz sportu, jako zjawiska nieprzewidywalnego, nieracjonalnego, niewytłumaczalnego, gdzie walka o zwycięstwo toczy się do samego końca i zawsze istnieje cień szansy na końcowy sukces.
Polskim skoczkom ten triumf się należał, za ich postawę podczas tego sezonu. Byłoby wielką niesprawiedliwością, gdyby wyjechali z MŚ bez medalu. Styl tej wygranej w pełni wynagrodził poprzednie niepowodzenia na Bergisel. Kubacki, po Małyszu i Stochu jest naszym kolejnym indywidualnym mistrzem świata w skokach.