Thomas Thurnbichler został wybrany przez PZN nowym selekcjonerem kadry skoczków narciarskich, ze stanowiskiem pożegnał się Michal Dolezal. Zmiana szkoleniowca, choć być może spodziewana, po nieudanym sezonie, dokonała się w atmosferze skandalu. Pozostaje pytanie, czy to zawsze w polskim sporcie musi tak wyglądać?
Ostatnio w atmosferze skandalu odchodził trener reprezentacji Polski w piłce nożnej, jednak na własne życzenie. Tym razem padło na kolejną ukochaną przez Polaków dyscyplinę. Skandalem nie jest sama zmiana szkoleniowca, to w sporcie jest normalne, ale bunt zawodników i ich pretensje kierowane za pośrednictwem mediów do kierownictwa PZN, a także dyrektora Adama Małysza. Okazało się, że atmosfera wokół kadry nie jest najlepsza, a skoczkowie mają wiele żalu o pomijanie ich zdania i przedmiotowe traktowanie. Skoczkowie chcieli nadal pracować z Dolezalem, mimo słabszych wyników, mieli do niego pełne zaufanie. PZN i sponsorzy chcieli natomiast zmiany, obawiając się zapewne, że słabsza forma może się powtórzyć również w przyszłym sezonie, co byłoby dla nich nie lada katastrofą. Oglądalność transmisji ze skoków podupadła, jeszcze jeden gorszy sezon i widzowie mogliby się całkiem odwrócić od tej dyscypliny.
Zawodnicy zapewne rozumieją te sprawy, ale nie mogli pojąć jak można tak postępować z trenerem, który ma za sobą bardzo udane lata pracy z kadrą. Należała mu się możliwość rehabilitacji, dokonania analizy sezonu, popełnionych błędów itp. Nie zostało to najszczęśliwiej rozegrane, delikatnie mówiąc. A zatrudnienie na jego miejsce młodego Thurnbichlera to jednak spore ryzyko. Gdyby PZN miał w zanadrzu kogoś formatu Kojonkoskiego lub Pointnera to można by to szorstkie pożegnanie jeszcze zrozumieć. Natomiast ktoś taki jak Thurnbichler nie jest chyba dla skoczków wielkim autorytetem, ani jako były zawodnik, ani jako trener. Zapewne będą z nim współpracować, bo nie mają za bardzo wyjścia, ale niesmak całej sytuacji pozostanie na długo w pamięci. To kolejna tego typu sytuacja w polskim sporcie i nie można oprzeć się wrażeniu, że zarządzający związkami sportowymi nie radzą sobie z takimi roszadami najlepiej, źle je komunikują, bez należytej dyskrecji i taktu.